Chłopcy o sercach z kamienia

Łódź sunęła leniwie przez płaską taflę jeziora, wzdłuż rosnących przy brzegu trzcin, napędzana rytmicznymi uderzeniami wioseł. Pogoda nie była idealna na taką wycieczkę – żar letniego słońca lał się z nieba, a rzadkie podmuchy wiatru nie przynosiły spodziewanej ulgi.

– Jest gorąco jak w piekle – powiedziała Anka po raz enty.

Marcina zaczynało to już irytować. Nie mówił tego na głos, ale bardzo żałował, że ta dziewczyna w ogóle zabrała się z nimi na łódkę. Planował spędzić ten dzień tylko z Karoliną, tymczasem Anka nieustannie próbowała zwrócić na siebie uwagę i na wszystko narzekała.

– Może wrócimy na kwaterę i skoczymy po zimne piwo? – zapytała, a nie doczekawszy żadnej reakcji zdjęła słomiany kapelusz i zaczęła się nim wachlować, jeszcze bardziej podkreślając jak jest jej gorąco.

– Anka, weź się już zamknij i nie marudź, ok? Jesteśmy na mazurach. Ciesz się słońcem. – odparła jej w końcu Karolina.

Marcin uśmiechnął się mimochodem. Karolina… To był prawdziwy powód, dla którego w ogóle zdecydował się na ten wyjazd. To dla niej przesiedział prawie dwie godziny w internecie, próbując znaleźć coś ciekawego o regionie mazur, w który mieli się wybrać. Nie było tego za wiele, ale na jednym forum znalazł coś interesującego. W sam raz nadawało się na pretekst, żeby spędzić z Karoliną trochę czasu we dwoje. Wycieczka łodzią brzmiała jak strzał w dziesiątkę, niestety pojawił się problem w postaci Anki.

Chłopak wiosłował miarowo i przyglądał się, jak Karolina opala swoje idealne ciało. Siedzisko na rufie było za małe, żeby mogła wygodnie się na nim położyć, więc jedną nogę trzymała podkuloną, a drugą opartą o burtę. Miała na sobie tylko biustonosz i krótkie, jeansowe spodenki, które nie zakrywały jej zgrabnych ud. Próbował udawać, że tylko się rozgląda i podziwia krajobraz, ale w głębi duszy chciał, żeby dziewczyna dostrzegła jego zainteresowanie.

– Jeśli tak bardzo przeszkadza ci słońce, to po co w ogóle ruszałaś się z Warszawy? – zapytała Karolina.

– Chciałam tylko zauważyć, że moglibyśmy znacznie przyjemniej spędzać ten dzień.

– Dziewczyny, proszę was! Już prawie dopłynęliśmy. Zresztą, jeśli ktoś może marudzić na słońce, to chyba tylko ja. Pragnę zauważyć, że już od trzydziestu minut macham tymi cholernymi wiosłami – powiedział Marcin żartobliwie, próbując rozluźnić nieco atmosferę.

– Sam chciałeś nas tu zaciągnąć, to teraz cierp – odparła z przekąsem Anka, ale uśmiechnęła się w końcu, więc efekt został osiągnięty.

– Jeszcze mi obie podziękujecie. Podobno to miejsce jest niesamowite. Można się do niego dostać tylko od strony jeziora, ale ludzie zachwalają je w necie.

– Nie rozumiem. Po co ktoś miałby budować jakieś sanktuarium na zadupiu, do którego nie ma żadnego dojazdu?

– Pewnie w to nie uwierzysz, Karola, ale kiedyś ludzie nie mieli samochodów.

– Wal się, Anka. O nie! Nie odważysz się!

– Chcesz się założyć? – Anka pochyliła się przez burtę i nabrała wody w dłoń.

Karolina poderwała się gwałtownie, gdy zimne krople zaczęły spadać na jej rozgrzane ciało. Łódź zaczęła się chybotać. Marcin próbował uspokoić dziewczyny, ale głośne piski zagłuszył jego prośby. Szybko zresztą dał za wygraną, kiedy odkrył, że mokry materiał biustonosza Karoliny zaczyna nieco prześwitywać.

– Dość! Anka, przestań! – krzyczała Karolina.

– No co, jesteśmy chyba na mazurach, nie?

– Czasem jesteś po prostu głupia, wiesz? – Karolina odwróciła się i naciągnęła podkoszulek. – Daleko jeszcze? Mówiłeś, że dopłyniecie tam zajmie góra dwadzieścia minut.

– Powinniśmy być już prawie na miejscu… – Marcin powiódł spojrzeniem wzdłuż brzegu jeziora. – Mam nadzieję, że zejście nie zarosło całkiem trzcinami.

– Skąd w ogóle wytrzasnąłeś to sanktuarium?

– Przeczytałem na takim jednym forum. Ludzi pisali tam o różnych dziwnych i wartych zobaczenia miejscach w Polsce.

– Ty? Przeczytałeś? – Karolina zaczęła się śmiać. – A ja myślałam, że interesują cię tylko imprezy i dziewczyny.

– Chcesz wracać wpław?

– No coś ty, Marcin, przecież tylko się zgrywam. – Uśmiechnęła się do niego w taki sposób, że natychmiast przeszła mu złość. – Mogliśmy zaczekać do jutra, wtedy może i Andrzej zabrałby się z nami…

– Nie! – odparł bez zastanowienia Marcin. Nie rozumiał, czemu Karolina w ogóle zaprosiła Andrzeja na ten wyjazd, a jeszcze bardziej czemu tamten się zgodził. Co prawda znał się z Andrzejem od dawna, ale już od kilku lat obaj mocno unikali swojego towarzystwa. – Jeśli chciał płynąć z nami, mógł się nie upijać wczoraj w trupa.

– Hej! Chyba już je widzę! – krzyknęła nagle Anka.

Chłopak przestał wiosłować i spojrzał przez ramię. Ostatnie kępy trzcin zostawały w tyle i mogli już dojrzeć resztki zniszczonego pomostu. Las porastał gęsto brzeg, dlatego nie od razu zauważył schowane pośród drzew sanktuarium. Budynek wydawał się stary i mocno zapuszczony.

– Tak, jesteśmy na miejscu. – Zaczął kierować łódź w stronę brzegu.

– To wygląda jak stara rudera… Mogliśmy jednak skoczyć po browary i zwyczajnie posiedzieć nad wodą – zaczęła znowu marudzić Anka.

Marcin wziął głęboki wdech i powtórzył sobie po raz kolejny w głowie, że znosi to wszystko dla Karoliny.

– Zaczekajcie, aż zobaczycie co jest w środku. Widziałem kilka zdjęć.

– To nie wygląda jak żadne sanktuarium, które dotychczas widziałam – stwierdziła Karolina, nie odrywając wzroku od dziwnego budynku.

– Jest podobno bardzo stare. Większość rzeczy rozkradło stąd niemieckie wojsko, a po nich Rosjanie. W latach osiemdziesiątych rząd chciał udostępnić to miejsce turystom, ale koszty renowacji i doprowadzenia drogi były zbyt wysokie.

– Ale czemu wybrali takie odludzie? – Karolina zarzuciła sobie plecak na ramię.

Łódź zbliżyła się do brzegu i Marcin wsunął wiosła, żeby zacumować ją do pomostu.

– Kto wie, może kiedyś była tu w okolicy jakaś mniejsza osada, ale po wojnie nie został po niej ślad. – Wzruszył ramionami – To się zdarza, słyszałem o takich miejscach w okolicach Puszczy Białowiejskiej.

Wszedł do sięgającej kolan wody i pomógł dziewczynom wyjść na brzeg. Sanktuarium stało w bliskiej odległości od jeziora, ale nie dostrzegli nigdzie ścieżki, która wiodłaby od pomostu. Musieli przejść między drzewami i kępami krzewów.

Z bliska budynek także nie robił dobrego wrażenia. Wysoka, drewniana konstrukcja pokryta była białą farbą, która łuszczyła się i odłaziła płatami. Pomiędzy deskami widać było szpary, przez które do środka musiało wpadać trochę światła. Nigdzie nie zauważyli natomiast ani jednego okna. Do środka prowadziły masywne drzwi, które zerwały się z górnego zawiasu i zawisły pod dziwnym katem.

Anka wyjęła z saszetki telefon i zaczęła robić zdjęcia.

– Czekaj! – krzyknęła Karolina – Nie rób zdjęć samego budynku, to nuda. Lepiej strzelmy sobie wspólną fotkę. Stańcie obok mnie przed wejściem.

– Ok – zawtórowali i ustawili się przy niej.

– Uśmiechy! – krzyknęła Anka i zrobiła całą serię zdjęć, na których mieli różne, mniej lub bardziej zabawne miny.

– Dobra, wystarczy. Chodźmy do środka, chcę wam cos pokazać! – powiedział z podekscytowaniem Marcin i ruszył przodem.

Podszedł do drzwi, ale tam zatrzymał się nagle. Ze środka nie tylko dobiegał nieprzyjemny zapach, ale było tam też znacznie ciemniej, niż się spodziewał. Przy wejściu dostrzegł leżące na podłodze połamane ławki i jakieś stare szmaty. Wyjął telefon i włączył w nim latarkę, żeby się o nic nie potknąć.

– Uwaga, na ziemi leżą jakieś graty. Patrzcie gdzie stawiacie nogi.

Anka też zapaliła latarkę w swoim telefonie i razem z Karolą weszły do środka.

– Co tu tak śmierdzi – zapytała jedna z dziewczyn.

– Odchody zwierząt, butwiejące drewno… – Marcin wodził światłem po podłodze, odkrywając coraz więcej walających się tam rupieci. – Same widzicie, że trzeba by wpakować kupę kasy w renowację tego miejsca.

– Chyba ktoś tu jednak czasem przychodzi. – Karolina popchnęła stopą pustą butelkę po wódce, która potoczyła się kawałek, aż uderzyła o oparcie przewróconej ławki.

– O, nasi tu byli. – Marcin zaczął się śmiać, ale dziewczyny nie wydawały się rozbawione. – No co wy, nie oglądałyście nigdy Seksmisji?

– Mówiłeś, że to będzie fajne miejsce, a to jakaś pijacka nora. W dodatku śmierdzi tu gorzej niż na centralnym – powiedziała z niezadowoleniem Anka.

– Zaczekaj tylko. Chciałem pokazać wam to. – Marcin ruszył przodem i poświecił latarką na wielki, kamienny głaz o fallicznym kształcie, który stał w głębi pomieszczenia.

– Eee… Co to jest? Chyba nigdy czegoś takiego nie widziałam. – Karolina podeszła bliżej, wyraźnie zaciekawiona.

– A nie mówiłem? To najprawdziwszy menhir! Z takich właśnie kamieni zbudowane jest Stonehenge. Waży pewnie ze dwadzieścia ton, jak nie lepiej. Ciężko powiedzieć, bo podstawa jest zakopana w ziemię. Tam wysoko widać na nim wyżłobiony znak krzyża, widzisz? A te swastyki wokół niego dorysowali podobno Niemcy, kiedy wycofywali się ze wschodniego frontu.

– To nie jest krzyż – zaprzeczyła Karola. – Wygląda jak starosłowiański symbol. Jeśli dobrze pamiętam, to są „Ręce Boga”, a swastyki są częścią tego znaku.

Marcin spojrzał na nią zaskoczony.

– Serio? Znasz się na tym? – zapytał. – Czy zmyślasz?

– Mówię serio. Zainteresowałam się trochę symbolami po przeczytaniu książek Dana Browna. Widzisz te dziwną literę V poniżej Rąk Boga? To Rogaty Trójkąt. Znak Welesa, słowiańskiego pana zaświatów.

– Cóż… Jak mówiłem, to miejsce jest bardzo stare. Menhir stoi tu od tysięcy lat. Sanktuarium zbudowano względnie niedawno.

– Nie wiem tylko, co mają znaczyć te bordowe odciski dłoni… – Karolina wskazała na ślady u podstawy kamienia.

– Jakie odciski? – Marcin podszedł bliżej i zaczął uważniej się przyglądać. – A faktycznie, nie zauważyłem ich wcześniej… Może to taka lokalna tradycja? Wiesz, turyści maczają dłonie w farbie i odbijają je na kamieniu. Taki głupi zwyczaj, jak kłódki na mostach?

– I specjalnie przywożą tu ze sobą farbę? Trochę to naciągane. Co myślisz, Anka? – Karolina odwróciła się, ale jej koleżanki tam nie było. Zaczęła świecić latarką dookoła. Dziewczyna jakby zapadła się pod ziemię. – Anka? Przestań się chować! To nie jest śmieszne!

– Anka, weź się nie wydurniaj! – zawołał Marcin.

Chłopak zaczął iść wzdłuż przewróconych ławek, rozglądając się na boki. Czuł rozdrażnienie. Nareszcie miał wymarzoną chwilę z Karoliną, a ta głupia Anka znowu wszystko psuła. Czemu ona zawsze próbuje ściągnąć na siebie uwagę?

Był już w połowie drogi do wyjścia, gdy nagle z boku, w świetle latarki, mignęły mu plecy klęczącej dziewczyny.

– Co ty wyprawiasz? – zapytał zaskoczony tym widokiem.

– Cicho! Bądź cicho! – odparła Anka, nie podnosząc się z kolan. Wydawała się czymś mocno zaaferowana.

– Fuj… Pogięło cię całkiem? – zapytała Karolina podchodząc bliżej. – Wiesz jaki syf jest na tej podłodze?

– Zamknijcie się na chwilę, oboje! Nie słyszycie tego? – Anka przyłożyła ucho do desek w podłodze. – To jakieś szepty… Nie rozumiem, co mówią, ale mogę przysiąc, że ktoś tam jest, pod podłogą.

– Zwariowałaś? Jeśli chcesz nas nastraszyć, to marna próba. – Karolina przykucnęła przy koleżance i wytężyła słuch. – Ja nic nie słyszę – stwierdziła po chwili.

– Jak możesz tego nie słyszeć? – zdenerwowała się Anka.

– Hej, spokojnie! – wtrącił się między nie Marcin. – To pewnie tylko jakieś zwierzęta. Myślę, że dobrze nam zrobi, jeśli wyjdziemy na chwilę na świeże powietrze. Tutaj tak śmierdzi, że może się od tego zakręcić w głowie. – Skierował snop światła na drzwi i odkrył, że są zamknięte. – Hej, co jest do cholery…

Podszedł do nich i spróbował je popchnąć, ale ani drgnęły. Poruszył kilka razy klamką, ale wyglądało na to, ze zamek jest zamknięty. Zawias, który wcześniej był oberwany, teraz siedział mocno we framudze.

– Co do diabła… Ktoś robi sobie z nas jaja! – Zaczął walić pięścią w drzwi. – Hej! Otwierać! Macie pięć sekund, dowcipnisie. Potem rozwalę te drzwi i nakopię wam do dupy!

Coś zaszurało pod podłogą.

– Pięć!

Szur, szur, szur.

– Cztery!

– Marcin… – odezwała się z tyłu Karolina, ale chłopak ja zignorował.

– Trzy!

Szur, szur, szur…

– Marcin! – krzyknęła głośniej.

– Czego chcesz, Karolina. Nie widzisz, że ktoś się z nami droczy? – Chłopak odwrócił się i w snopie światła zobaczył, że Karolina trzęsie się i jest blada. – Co się dzieje?

– Coś… Coś jest pod podłogą – wyjąkała.

Marcin poświecił na ziemię i zobaczył, jak deski zaczynają się wyginać i trzeszczeć, jakby coś ogromnego chciało rozerwać je od spodu.

– Ja pierdolę! – krzyknął przerażony.

Odwrócił się i zaczął kopać w drzwi, ale te nie chciały ustąpić. Wziął rozbieg i spróbował uderzyć jeszcze mocniej, ale odbił się jak piłka i przewrócił, uderzając głową o kant ławki. Przez chwilę czuł tylko ból, rozchodzący się od potylicy po całej głowie i wzdłuż kręgosłupa. W uszach słyszał dzwonienie, które z wolna przeradzało się w zupełnie inny dźwięk…

Szur, szur, szur…

Mimo bólu i oszołomienia, poderwał się wystraszony z podłogi. Jego telefon leżał w pobliżu, rzucając w powietrze snop światła. Wnętrze kaplicy wirowało mu jeszcze przed oczami, a w głowie rozbrzmiewało wciąż diabelskie szuranie.

Kiedy zaczął dochodzić do siebie zorientował się, ze nigdzie nie widzi Karoliny. Schylił się po telefon i zaczął w panice rozglądać się dookoła.

– Karolina! Gdzie jesteś? – krzyczał.

Ankę znalazł dokładnie w tym samym miejscu, w którym była wcześniej. Siedziała oparta o jedną z ławek i zasłaniała uszy dłońmi. Płakała i mamrotała coś do siebie.

– Anka, weź się w garść! Widziałaś Karolinę? – zapytał, ale dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi. – Niech to szlag. Zadzwonię po pomoc.

Zaczął wybierać numer na policję, ale telefon odpowiedział martwą ciszą.

– Cholera, nie mam zasięgu… Pokaz mi swój telefon, Anka.

Nie zareagowała, więc podszedł i szarpnął ją za rękę. Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała, tylko zaczęła się wyrywać i kurczowo przyciskać dłonie do uszu.

– Do diabła, Anka! – wrzasnął, ale to nie pomogło.

Szarpał ją mocniej, ale wtedy dostrzegł, że telefon dziewczyny leży tuż obok na ziemi. Zostawił ja w spokoju i podniósł go.

– Bateria padła… – powiedział, a w jego głosie słychać było złość. – Czy dziś wszystko musi iść na opak? Jak można nie naładować pieprzonej baterii, co? – krzyknął i rzucił telefonem w ciemność – Nie przyszło ci kurwa do głowy, że może coś się stanie i będziemy potrzebowali pomocy?

Szur, szur, szur…

– I co to za cholerne szuranie? – Kopnął w ławkę, o którą opierała się Anka, ale dziewczyna wyglądała, jakby nawet tego nie zauważyła.

Wziął kilka głębokich oddechów. Próbował zapanować nad emocjami, strachem i adrenaliną, które przejmowały kontrolę nad jego ciałem.

– Tylko spokojnie, tylko spokojnie… – powtarzał to zdanie jak mantrę.

Próbował wytłumaczyć sam sobie, że to muszą być przywidzenia. Nic nie siedzi pod podłogą. Nic nie próbowało na jego oczach się spod niej wydostać. Ktoś zamknął ich tutaj i robi sobie jaja. Anka źle się poczuła, to wszystko. Może ma klaustrofobię? Karolina pewnie szuka dla niej czegoś w plecaku. Może wody? Tak, to na pewno to…

Poświecił latarką i zobaczył leżący przy menhirze plecak. Nie było jednak ani śladu dziewczyny.

– Karolina? – zawołał, ale odpowiedziała tylko cisza, przerywana mamrotaniem Anki.

Do głowy przyszła mu myśl, że Karolina mogła zostawić w plecaku telefon. Podszedł i zaczął w pośpiechu przerzucać jego zawartość. Butelka wody, jakieś damskie szpargały, pogniecione zdjęcie… Fotografia, na której Karolina przytula się do Andrzeja. Marcin prawie zapomniał o Andrzeju. Czy to możliwe? Zaplanowali to wszystko? Andrzej… No tak, kto inny mógł ich tu zamknąć? Ten dupek tylko udawał, że się upił i zasnął. I jeszcze to zasrane szuranie…

– Karolina? Andrzej? Przejrzałem was, robaczki! Możecie skończyć już ten dowcip!

Szur, szur, szur…

Deski pod nogami Marcina zaczęły trzeszczeć i wyginać się do góry. Stracił równowagę i runął na plecy. Wybrzuszenie rosło coraz bardziej. Chłopak próbował odsunąć się, ale coś pod podłogą ruszyło w jego kierunku. Wstał i rzucił się do ucieczki, aż drogę zagrodziła mu ściana. Chwycił jedną z desek – oderwane oparcie od ławki i zaczął z krzykiem tłuc nim w podłogę. Uderzał raz za razem na oślep, a kiedy przestał, dyszał już ze zmęczenia. W kaplicy zapadła głucha cisza, przerywana tylko jego ciężkim oddechem.

– Karolina! Andrzej! – krzyknął. – Wypuście mnie stąd! Słyszycie?! Przysięgam, że jak stąd wyjdę to…

Szur, szur, szur…

Gdzieś obok coś poruszyło się w ciemności. Marcin zdał sobie sprawę, że zgubił gdzieś telefon. Przywarł plecami do ściany, próbując wytężyć wzrok. Wciąż mocno ściskał deskę w rękach, gotów do obrony. Był przerażony, a w jego głowie chaotyczne myśli przewijały się jak rozpędzony pociąg. Nagle gdzieś z boku zamrugało jakieś światło. Obejrzał się i zobaczył, że wydobywa się ze szpary pomiędzy deskami w ścianie.

Przysunął się i wyjrzał na zewnątrz. To co zobaczył sprawiło, że zamarł z przerażenia.

– To niemożliwe… – wymamrotał.

Po drugiej stronie, za ścianą, było identyczne sanktuarium. Widział tam siebie, Karolinę i Ankę. Szli do menhira oświetlając okolicę latarkami z telefonów.

– Nie… – odsunął się od szpary, kręcąc energicznie głową. – Nie, nie, nie! To wszystko jakiś sen. Musi być! Wciąż jestem na kwaterze. Za dużo wypiłem, a to jest tylko jakaś popieprzona, pijacka mara!

Kilka kroków dalej zobaczył kolejną dziurę. Podszedł do niej i stanął na palcach, żeby dosięgnąć. Znów zobaczył wnętrze sanktuarium. Tym razem było tam więcej osób.

– Pomocy! – krzyknął i zaczął uderzać pięścią w deski.

Postacie zaczęły się rozglądać i coś do siebie mówić. Marcin nie rozumiał ich, brzmiało jak niemiecki. Nagle dostrzegł, że są uzbrojeni. Rozpoznał ich mundury, widział takie na filmach o II Wojnie Światowej.

– Tylko sen… – Odsunął się i rozśmiał histerycznie, gotów w każdej chwili się rozpłakać. – Zaraz się obudzę.

Straszliwy, paraliżujący ból przeszył jego plecy i Marcin zamilkł gwałtownie. Odwrócił się i zobaczył stojącą za nim Ankę. Była blada, zapłakana, roztrzęsiona. W ręku trzymała wielki kawał szkła z rozbitej butelki. Była na nim krew.

Poczuł się nagle bardzo słabo. Dał krok w tył i osunął się na ziemię. Ciepło rozlewało się po jego grzbiecie.

– Zrobiłam, czego ode mnie chcieliście! – krzyknęła Anka i zaczęła rozglądać się nerwowo. Zachowywała się jak opętana. – Przestańcie już, błagam! Nie krzyczcie wszyscy na raz! Zrobiłam, czego ode mnie chcieliście! Przestańcie!

Zatkała uszy zakrwawionymi dłońmi i kucnęła na podłodze. Kiwała się w przód i w tył, bełkocząc przy tym i płacząc. Marcin przyglądał się bezczynnie. Czuł się zbyt słaby, by zrobić cokolwiek więcej.

Karolina wyłoniła się z ciemności. Nie była to już ta sama dziewczyna, która przypłynęła z nimi łodzią. Była upiornie blada. Skórę miała niemal szarą, a jej szkliste, czarne oczy nie miały w ogóle białek. Położyła Ance dłoń na ramieniu.

– Ciii – wyszeptała. – Wszystko dobrze. Nie płacz, dziecinko.

– Spraw, żeby przestali! – krzyknęła zalana łzami Anka. – Ucisz ich! Każ im dać mi spokój!

– Tylko ty możesz tego dokonać. – Karola uśmiechnęła się, odsłaniając poczerniałe zęby. – Przypieczętuj pakt. Przyłóż dłoń do kamienia. Oddaj się Welesowi.

Anka podniosła na nią wzrok.

– No dalej. Nie bój się. To wszystko zaraz się skończy.

Dziewczyna poderwała się z podłogi i podbiegła do menhira. Przycisnęła do niego dłoń, zostawiając na szarym kamieniu kolejny odcisk z krwi Marcina.

– Ucichły! – krzyknęła rozradowana – Już ich nie słyszę!

– Oczywiście, dziecinko. Jesteś teraz naszą siostrą, córką pana zaświatów.

Karolina odwróciła się do prawie nieprzytomnego już Marcina. Podeszła i nachyliła się do jego ucha. Jej oddech śmierdział jak zgniłe ryby.

– Miałeś rację, że kiedyś była tu wieś – wyszeptała i pogłaskała go dłonią po policzku. Jej dotyk był zadziwiająco zimny i nieprzyjemny, aż chłopaka przeszedł dreszcz. – Kiedy przyszli Niemcy, ocalałam tylko ja. Przybiegłam tutaj w środku nocy. Bosa, zmarznięta i przerażona. Modliłam się o pomoc do Welesa, jak moja matka i babka przede mną. Pierwszy krwawy ślad na kamieniu to była moja dłoń. I wtedy Pan Zaświatów odpowiedział. Uczynił mnie jedną ze swych córek. Żołnierze zjawili się wkrótce, ale nigdy już stąd nie odeszli. Tak samo jak później Rosjanie, a potem kolejni przeklęci mężczyźni o sercach twardych jak kamień. Wszyscy są tutaj. Tam na dole. Czekają na ciebie.

Budynek zatrzeszczał, a szuranie przerodziło się w potępieńcze wycie. Marcin miał ochotę krzyczeć, ale zamiast tego zamknął oczy i poddał się zmęczeniu. Przez chwilę czuł nawet ulgę, że w końcu ucieka z tego koszmaru. Śmierć była zaskakująco łatwa.

To co przyszło potem, było gorsze.

Gdy Marcin znów otworzył oczy, zobaczył znajomo wyglądającą piwnicę. Przed nim stał stół, na którym leżała nieprzytomna dziewczyna. Po drugiej stronie stał Andrzej, ale wydawał się nie zwracać na Marcina w ogóle uwagi. Wisząca nad stołem żarówka bujała się delikatnie, niczym małe wahadełko.

Pamiętał tę piwnicę i dziewczynę. Była bardzo pijana, zresztą oni też sporo wtedy wypili. To były osiemnaste urodziny Andrzeja. Na górze trwała impreza.

Doskonale wiedział, co zaraz nastąpi i nie chciał znów w tym uczestniczyć. Przez długi czas próbował zapomnieć o tym, co zrobili tego wieczora tej dziewczynie. Nie był wtedy sobą. To wszystko przez alkohol.

Odszedł od stołu i wbiegł na schody. Usłyszał za sobą dźwięk rozrywanego ubrania. Chciał stąd wyjść jak najszybciej. Pamiętał doskonale, że w domu Andrzeja były w tym miejscu drzwi. Teraz widział klapę w suficie. Spróbował ją unieść, ale ani drgnęła. Przez wąskie szczeliny w deskach sączyło się słabe światło. Wyjrzał przez jedną z nich. Zobaczył wnętrze sanktuarium. Był pod jego podłogą.

Po chwili usłyszał jakieś głosy. Ktoś podszedł i zatrzymał się tuż nad nim, ale Marcin widział z dołu tylko podeszwy butów.

– Pomocy! – zaczął krzyczeć i uderzać dłońmi w klapę. – Jestem tu na dole! Pomóżcie mi!

– Słyszycie to? – zapytał jakiś mężczyzna.

– To pewnie tylko zwierzęta – odparł głos, w którym Marcin bez trudu rozpoznał Karolinę.

– Chyba się nie boisz, Andrzej? – zapytał kolejny, kobiecy głos. Anka.

– Nie! – krzyknął Marcin! – Wypuścicie mnie stąd, do cholery! Ratunku!

Napierał na deski z całych sił, a gdy to nic nie dało, zaczął drapać je rozpaczliwie paznokciami.

Na górze słychać było tylko ciche szur, szur, szur…