Na ratunek

– Wiewiórki spaliły strażnice, Varissa nie żyje, a wy… Wy przyprowadzacie mi jakiegoś ledwo żywego niziołka? – Gruby człowiek, siedzący w obitym skórą fotelu zaśmiał się nieznacznie. Jego podbródki zafalowały, a otłuszczone palce rytmicznie stukały o blat dębowego biurka.

Mało kto zdawał sobie sprawę, że Arbaer z Eysenlaan poza byciem właścicielem największej w mieście huty, był również od lat wysoko postawionym agentem wywiadu Aedirn.

Spróbował podnieść się powoli z fotela i natychmiast zaklął w duchu, gdy jego rana znowu się odezwała. Podszedł ostrożnie w stronę okna, uważając by nie zerwać opatrunku. Nie obejrzał się nawet na stojącego po drugiej stronie masywnego biurka Tarwika. Wpatrywał się przez szybę na pracujących przy wielkich piecach ludzi.

– I co ja niby miałbym z nim zrobić? Przesłuchać? – Odwrócił się powoli w stronę najemnika. – Jesteście w drodze od trzech dni, a Scoia’tael nie są głupi. To co wiedział niziołek, jeśli w ogóle coś wiedział, do tej pory stało się gówno warte.

– Za pozwoleniem, panie Arbaer. Co zrobić z więźniem, to już wasza rzecz. My z Karsorem dostarczamy wam ich żywych, jak sobie życzyliście.

Tarwik już nie pierwszy raz miał do czynienia z grubasem. Wiedział, że nie wolno go nie doceniać. Wiedział też, że tłusty szpieg potrzebuje jeńców do pracy w kopalni. I że zwykle dobrze za takich płaci.

Arbaer pokiwał głową, nie spuszczając wzroku ze swojego gościa. Zastanawiał się, jak wykorzystać te dwójkę łotrów do swoich celów. I chyba miał już jakiś pomysł.

– Pokpiliście sprawę, panie Tarwik. Ten ledwo żywy niziołek na nic mi się nie przyda. Zdechnie już po paru dniach i dobrze o tym wiecie. Nawet złamanego miedziaka wam za niego nie dam! – Szpieg uśmiechnął się w duchu, widząc niezadowolenie malujące się na twarzy oprycha. Przeszedł się dookoła niego udając, że spogląda z namysłem w podłogowe deski. Każdy krok dokuczał mu boleśnie i przeklinał się za swój brak ostrożności z wziętą do niewoli elfką.

– Jednakże… Znajcie moją łaskę. Właśnie zaczyna się festyn. Planowałem ubarwić go publiczna egzekucją. Nic nie budzi takiego zadowolenia motłochu, jak publiczne egzekucje. I mam już odpowiednich kandydatów – powiedział, zaciskając zęby tak mocno, że Tarwik przysiągłby, że usłyszał ich chrupniecie. Pstryknął głośno tłustymi palcami. – Wasz niziołek do nich dołączy. Trójka skazańców będzie w sam raz.

– Nie widzę jaki w tym dla mnie interes, panie Arbaer. Mogłem zabić go na miejscu, oszczędzając sobie fatygi.

Stojący za jego plecami grubas położył mu pulchną dłoń na ramieniu i uśmiechnął się szeroko.

– Pozostałych zatrzymanych po festynie odeskortujecie do kopalni, panie Tarwik. Ostatnio Wiewiórki nieco pokrzyżowały mi plany. Części moich niedoszłych górników udało się zbiec, a ja nie mogę sobie pozwolić na takie wpadki. Zrobicie to dla mnie, panie Tarwik, a może nie wyjdziecie stąd jednak z pustymi rękoma.

***

– Krew ledwo skrzepła. Byli tu niedawno – mruknął ochryple krasnolud i podniósł się z klęczek. Ciężki młot zarzucił sobie na ramię. – Jakby sobie nie rozorał skórki, to byśmy go nie znoleźli. – Przetarł rękawem pot zbierający się na czole. – Zuch dzieciok.

Usul miał pewne wątpliwości, czy Milo zostawia krwawy ślad specjalnie, ale wolał nie dywagować w tej chwili na ten temat z Tryggvim. Obserwował z leśnej gęstwiny wał obronny okalający miasto i patrzył na celników sprawdzających wozy, które przepuszczali przez bramę.

– Usulu? – Andeith bezszelestnie podeszła do niego od tyłu. Delikatnie ujęła jego dłoń, wytrącając elfa z zamyślenia. – Co zrobimy?

Spojrzał jej w oczy, zielone jak szmaragdy, przesłonięte częściowo czarnymi lokami. Miał już pewien plan, ale bardzo ryzykowny.

Kiedy parę dni temu krasnolud przybiegł w środku nocy do ich posłania, nie wiedzieli jeszcze, co się stało. Andeith skryła się szczelniej pod wełnianym kocem, a leżący obok niej elf miał ochotę skląć krasnoluda bardzo wymyślną wiązanką. Kiedy jednak dowiedzieli się, co zaszło, ubrali się i spakowali szybko swoje sakwy. Umieli sprawnie zebrać się do drogi, od tego nie raz zależało ich życie.

Jak tylko Tryggvi podjął trop przy zgaszonym ognisku, stali już przy nim w pełnej gotowości. Mogli tylko domyślać się, kto porwał niziołka. Wiedzieli, że w tych stronach polują oddziały specjalne. Słyszeli o zastawianych przez nich zasadzkach i łapankach. To, że nie zabili niziołka od razu, tylko utwierdzało ich w tym podejrzeniu. Idąc za śladami, trafili do spalonej strażnicy, gdzie przez chwilę znaleźli się w ślepym zaułku. Trup kobiety leżącej na gościńcu i kokarda przy jej ramieniu dały im przynajmniej podpowiedź, co mogło zajść.

Przez dobrą godzinę krążyli po okolicy, aż w końcu znaleźli to, czego szukali. Zakrwawione ślady stóp niziołka. Wiedzieli już, dokąd Milo jest prowadzony. Andeith i Tryggvi znali to miejsce jedynie ze słyszenia. W Komandzie krążyły o nim różne historie. Wiedzieli na pewno, że gdzieś w górach, u podnóża których leżała mieścina, jest ukryty obóz. Sprowadzano do niego jeńców, by pracowali w kopalni. Usul był już kiedyś w Eysenlaan i był już kiedyś w tym obozie.

– Wiem, co musimy zrobić. – Zacisnął mocniej palce na dłoni elfki i spojrzał ponownie w stronę miasta.

***

Festyn był w miasteczku wielkim wydarzeniem, tradycyjnie organizowanym na początku każdego miesiąca. Zewsząd zjeżdżali się żądni zysku kupcy, a okoliczne cechy wysyłały czeladników by prezentowali ich pełne kunsztu wyroby. Na obszernym rynku ustawiono stragany i garkuchnie, a pomiędzy zebranym tłumem krzątali się trefnisie i połykacze ognia. Obwoźne teatrzyki ustawiły swoje prowizoryczne sceny i dawały krótkie wystąpienia, od których gapie ryczeli głośno ze śmiechu. W samym centrum placu stała natomiast naprędce zbudowana szubienica. Nad niewysoką platformą ustawiono drewnianą konstrukcję, z której szczytu zwisały trzy zakończone pętlami sznury.

Milo szedł przez rynek, spoglądając z pogardą na otaczający go, rozradowany tłum. Zdarte stopy wciąż bolały go okrutnie, ale zdążył już do tego przywyknąć. Niewiele wiedział o prowadzonych razem z nim elfach. Jasnowłosy nazywał się Assaen i był już przesłuchiwany od kilku dni, zanim spotkali się w celi. Jego twarz była spuchnięta, a z rozbitego nosa ciągnęła się strużka zaschniętej krwi. Niebieskooka elfka nie była za to zbyt rozmowna. Splunęła krwisto na suknie jakiejś damy, która wytykała ją palcem. Widok wzburzenia na upudrowanej twarzy sprawił, że uśmiechnęła się szeroko, ukazując krew wypełniającą usta i szparę po wybitym zębie.

Podest szubienicy był coraz bliżej i Milo czuł coraz większy strach. Gdy prowadzono go po schodkach, nogi zaczęły się pod nim uginać, a świat wirował przed oczyma. Nie słyszał już prawie ryku zebranego na placu tłumu. Widział tylko czekającą na niego pętlę. Stojący na podeście człowiek, ubrany w pikowany kaftan, zaczął wygłaszać orędzie. Milo nie słuchał go. Spoglądał tylko mętnym wzrokiem po twarzach zebranych ludzi.

– …zasłużona kara dla zbrodniarzy i morderców! Czy macie jakieś ostatnie słowa, nim was powiesimy? – Człowiek zwrócił się do skazańców.

Assaen w odpowiedzi splunął mu pod nogi.

– Ja mam! – Elfka uśmiechnęła się szeroko do tłumu, a z jej ust pociekła krew. – Chcę pozdrowić pana Arbaera! Liczę, że długo jeszcze nie zapomni naszego spotkania!

Człowiek w pikowanym kaftanie skrzywił się i ruszył powoli do stojącego na taborecie elfa. W tym momencie gdzieś w oddali zaczęło się poruszenie. Ludzie oddaleni od podestu zaczęli rozbiegać się i coś krzyczeć, jednak wiwaty tłumu ich zagłuszały. Z pietra kamienicy stojącej przy placu wyleciały nagle szyby i z okien buchnął ogień.

Gromkie okrzyki zaczęły cichnąć, a ludzie odwracali się osłupiali. Gdy płomienie pojawiły się także na stojących w pobliżu straganach, w tłumie rozbrzmiały pełne paniki okrzyki. Zbici w ciżbę ludzie zaczęli przeciskać się i próbować uciekać w różne strony. Kurtyna objazdowego teatrzyku zajęła się czerwonymi jęzorami ognia.

Człowiek w kaftanie zawahał się na moment. Rozglądał się zagubiony, stojąc obok czekającego na śmierć Asseana. Nie trwało to jednak długo, bo za chwilę jego serce ugodziła zakończona siwą lotką strzała. Z niedowierzaniem objął dłońmi sterczące z piersi drzewce i spojrzał w kierunku, z którego nadleciał pocisk. Po chwili zwalił się bezwiednie na podest.

Przebrana za księżniczkę aktorka stała przed płonącym teatrzykiem i szyła z łuku w ogarnięty paniką tłum, starając się wybierać na cel dzierżących halabardy strażników. Skryty pod płaszczem Usul wskoczył na podest i kilkoma szybkimi cięciami miecza oswobodził czekającą na egzekucję trójkę. Podał miecz elfce i nachylił się do niziołka.

Milo zaniemówił, widząc przyjaciela. Chciał coś powiedzieć, ale elf uciszył go palcem i wręczył mu puginały. Assaen wyrwał sztylet zza pasa odzianego w kaftan trupa i razem z elfką skoczył w tłum, chlastając ludzi dookoła siebie.

Usul pociągnął niziołka za ramię i ruszył za elfami, przebijając się w stronę bramy miasta. Ludzie widząc zakrwawione sylwetki krzyczeli i starali się ustępować z drogi, jednak w ogarniętym paniką tłumie było to bardzo trudne. Krew tryskała z podrzynanych gardeł i otwieranych tętnic.

Gdy elfy były już na końcu placu, zza budynku wybiegła osmolona, krępa sylwetka. Krasnolud cisnął ostatnie trzymane w ręku płonące naczynie w stronę kupieckiego wozu. Glina pękła, a oleista substancja natychmiast zajęła się ogniem. Od strony teatru nadbiegła postać w stroju księżniczki. Łuk zastąpiła mieczem trzymanym w prawej dłoni.

Milo od razu poznał zielone oczy i czarne włosy, wystające spod szpiczastego kapelusza. Ruszyli prędko w stronę bramy i stojących przy niej ludzi.

– Proszę, proszę – powiedział Tarwik, wyciągając sztylety zza pasa. Stojący przy nim Karsor zaczął kołysać najeżoną kolcami kulą swojego ogromnego korbacza. Tuż za nimi stało trzech gwardzistów, mierząc w elfy ostrzami halabard. – Wygląda na to, że jednak tu nie zarobimy. Może chociaż się dobrze zabawimy.

Karsor wysunął się do przodu i z rozmachu uderzył korbaczem. Usul i elfka zdążyli odskoczyć, ale krwawa miazga, która pozostała z głowy Asseana, niemal oderwała się od ciała.

Milo zacisnął dłonie na puginałach. Wyskoczył do przodu widząc, że olbrzym zakręca w powietrzu młyniec i szykuje kolejny cios. Zgrabnie uchylił się pod świszczącym nad jego głową korbaczem i zatopił oba ostrza w brzuchu mężczyzny. Karsor otworzył szeroko usta i po chwili zwalił się na ziemię, przygniatając niziołka swoim cielskiem.

Milo spróbował się wydostać, ale nie był w stanie. Patrzył bezradnie, jak Tarwik zatapia sztylet w ramieniu odpierającego ataki gwardzisty Usula. Spróbował jeszcze raz podnieść przygniatający go ciężar, ale nie dawał rady. Tuż obok niego zwalił się jeden z halabardników, cięty ukośnie przez pierś mieczem Andeith.

Elfka natychmiast musiała uchylić się i sparować cios kolejnego strażnika. Napierał na nią, odbijając jej ostrze. Nie zauważył podchodzącej z tyłu niebieskookiej elfki. Cięła płynnie po gardle i na niebieską suknię Andeith buchnęła krew halabardnika.

Ostatni z żołnierzy odrzucił drzewce i spróbował uciec. Młot Tryggviego rąbnął go pomiędzy łopatki i zwalił na ziemię. Krasnolud z rykiem wskoczył mu na plecy i dobił, rozbijając głowę człowieka, jak dojrzałego arbuza. Elfki w tym czasie odciągnęły ciało Karsora i pomogły podnieść się niziołkowi.

Andeith rozejrzała się szybko. Mężczyzna o szczurzej twarzy gdzieś zniknął. Zobaczyła za to Usula, wspartego o budynek. Za jego plecami ściekała po ścianie krew. Podbiegła do niego i złapała go pod ramię. Tryggvi chwycił miecz elfa i wszyscy ruszyli prędko w stronę bramy.

Nim wyszli na gościniec, Usul obejrzał się ostatni raz na płonące stragany i ogarnięty paniką tłum. Spojrzał na szarpane dymem płomieni pętle, kołyszące się na szubienicy. Przez krótka chwilę, przez jedno mrugnięcie powiek, wydawało mu się, że widzi tam siebie ze sznurem na szyi. Szybko jednak odegnał ten obraz od siebie. Opuścili miasto i ruszyli w kierunku lasu.

Elf wtedy jeszcze nie mógł o tym wiedzieć, ale przypomniał sobie ten dzień dużo później, gdy któregoś ranka wszedł na plac fortu Drakenborg i ponownie zobaczył kołyszący się na wietrze sznur.